nabożeństwa

Nabożenstwa odbywają się
w kaplicy w Poznaniu przy
ul. Przemysłowej 48a

Niedziela, godz. 17:00

 

 

 

Więcej info na FB :

przemyslowa48

lub mail :

przemyslowa48@gmail.com

 

 

Słowo na dziś

Dni człowieka są jak trawa: Tak kwitnie jak kwiat polny. Gdy wiatr nań powieje, już go nie ma I już go nie ujrzy miejsce jego. Lecz łaska Pana od wieków na wieki Dla tych, którzy się go boją, A sprawiedliwość jego dla synów ich synów
Ps. 103:15-17

Piotr Dudziński

PiotrDudzinskiNa świat przyszedłem w 1992 roku, w Poznaniu. Urodziłem się i wychowałem w rodzinie, dla której chodzenie do kościoła zawsze było ważną tradycją i kultywowanym zwyczajem. Po latach muszę ze smutkiem stwierdzić, że to wszystko, czym było. Obowiązkiem każdego domownika było pójść w niedzielę do kościoła. Jako małe dzieci chodziliśmy, nie było mowy o buntowaniu się w takim wieku. Jednak już po skończeniu podstawówki zacząłem stawiać opór. Właściwie dyskusji nie było, za nie pójście do kościoła mieliśmy szlaban na wszelki sprzęt grający czyli: telewizje, video czy przenośne konsole. Kara zawsze trwała do następnej niedzieli. Czyli była bardzo dotkliwa dla kogoś kto miał problem ze znalezieniem rówieśników do zabaw na podwórku. Jak znowu się nie poszło, to znów była kara. Źle wspominam tamten czas. Argumenty moich rodziców nie mogły mnie przekonać. Słyszałem o dobrym i kochającym Bogu, ale w domu widziałem zupełnie co innego. Nieustanne bójki, kłótnie rodziców, różne inne problemy były u nas na porządku dziennym. Szczerze mówiąc czas wyjścia do kościoła – szykowania się itp. Pamiętam jako najgorszy z całego tygodnia, wszelkie takie sytuacje zwykle kończyły się płaczem. Zgodną rodziną byliśmy zawsze kiedy staliśmy w kościele w ławce, chociaż nie zawsze. Nawet wtedy zdarzało się, że wychodziliśmy pokłóceni: każdy siadał w innym rzędzie albo uczęszczaliśmy na mszę o różnych porach. Patrząc dzisiaj już jako dziecko boże nie mam pretensji do moich rodziców i wierzę, że robili co mogli, żeby stworzyć w domu prawdziwą rodzinną atmosferę miłości i że w głębi tego wszystkiego ich priorytetem było nasze szczęście.

Gdy udało mi się przeforsować rodzicielski zakaz i świat stanął przede mną otworem, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego jak szybko diabeł swoimi mackami wciąga mnie w grząskie bagno. Grunt szybko uciekł mi spod nóg. Ani się obejrzałem, a stałem się uzależniony od komputera I internetu, potrafiąc spędzać przy nim całe dnie dodatkowo zarywając noce, nie myśląc o czymkolwiek innym. Uciekając do innego świata starałem się pozostać w nim jak najdłużej, stale wracałem do tej krainy iluzji, która dostarczała mi substytutu radości stwarzając pozory szczęścia. Wyjątkowo ulotnego jak się później miało okazać. Po jakimś czasie z rozczarowaniem, któremu towarzyszyło uczucie narastającej frustracji zacząłem zdawać sobie sprawę, że to wszystko nie dostarcza mi takiej frajdy jak kiedyś. Nie pomogły też imprezy i alkohol, wszelkie próby reanimacji życia towarzyskiego zakończyły się fiaskiem. Po prostu nie nadążałem z karmieniem mojego ciała, które stało się teraz żarłoczną pijawką wołającą coraz głośniej: "Daj!, Daj!"

Oczywiście nie rozumiałem tego wtedy i na swoją własną zgubę rozpocząłem zajmować się szeroko pojętą duchowością, zainteresowania te niebezpiecznie szybko zmierzały w bardzo złym kierunku. Zacząłem praktykować okultyzm i mniej lub bardziej świadomie oddając swoje ciało I umysł demonom jako plac zabaw dla ich własnego użytku. Potem było już tylko gorzej. Zło we mnie osiągnęło swój punkt kulminacyjny, chciałem ujarzmić moce ciemności i odkryć drzemiący we mnie potencjał. Być może diabeł uznał, że nie będę mu już do niczego więcej potrzebny, bo swoje zadanie odciągnięcia mnie od Boga spełnił doskonale, przekonując mnie, że to ja sam nim jestem. Naprawdę tak myślałem!

Podczas jednej z takich medytacji wydarzyło się coś, czego nie przewidziałem. się. Po serii drgawek, doświadczeniu paraliżu własnego ciała w trakcie głębokiego transu, kiedy 'ukryte moce' zdawały się być jak na wyciągnięcie ręki, straciłem kontrolę nad własnym ciałem i zacząłem się dusić, nie mogąc w ogóle oddychać. Całość nie trwała z pewnością długą, może z pół minuty, ale miałem uczucie jakby cały czas zatrzymał się i wszystko stanęło w miejscu. Ujrzałem siebie, ale nie jako boga. Jako wielkiego grzesznika, byłem niczym pyłek na szacie Wszechmogącego, nic nie znaczący. W jednej chwili zdałem sobie także sprawę z ciążącego na mnie wyroku piekła. Właściwie to odczuwałem jakby wyrok został już wydany. Oczami wyobraźni ujrzałem diabelskich przedstawicieli, którzy z niekrytą radością wypowiedzieli do mnie słowa: Idziesz z nami! Straciłeś to wszystko. Przegrałeś! Stanu moich uczuć nie opiszę. Myślę, że słowa nie oddadzą tego. Gorączkowo zacząłem szukać ratunku. W myślach przeszukiwałem imiona bóstw, na które mógłbym się powołać, uchwycić się ich. Nic z tego. Było jeszcze jedno imię: Jezus Chrystus.

"Panie Jezu! Jeżeli Ty jesteś, jeżeli w ogóle istniejesz i oczywiście, jeżeli mnie kochasz i zależy Ci na mnie – zrób coś teraz! Ocal mnie, bo ginę!" Trzeba przyznać, że jak na najgorszego z grzeszników za którego się w tamtej chwili uważałem, w tym wołaniu nie było zbyt wiele pokory. Moi drodzy niech to nie będzie przedmiotem naszych rozważań, gdyż wymiar Bożej Łaski jest naprawdę niepojęty, myślę, że równy wielkości Odkupieńczej Ofiary Jezusa Chrystusa, który wydał swoje ciało za nas, grzeszników. W chwili, gdy dokończyłem swych słów. Wszystko odeszło. Uczucie paraliżu, niemożność oddychania. Mogłem znów się poruszać. Zostałem ocalony.

To wydarzenie stanowiło punkt zwrotny w moim życiu. Bóg od tamtego momentu bardzo mocno zaczął przyciągać mnie do siebie. Niedługo potem, po serii naprawdę niesłychanych nazwijmy to 'zbiegów okoliczności' Bóg, który 'rozpoczął we mnie swoje dobre dzieło, przekonując mnie o grzechu, wzbudził w moim sercu pragnienie zaufania Mu i powierzenia swojego życia. Ten sam Bóg skierował moje kroki do kościoła, w którego społeczności trwam do dzisiaj. Ten sam Bóg dał mi obietnicę, że Jego praca jeszcze się nie skończyła, gdyż jak sam nas zapewnia w swoim słowie: mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa (Fil 1:6)

Chwała Bogu! Bogu, przez którego moje serce nieustannie napełniane jest nowa wdzięcznością dla Niego, za to, że wyrwał mnie z mocy ciemności i postawił me stopy na pewnym gruncie, przeniósł do Swojego Królestwa, dał przebaczenie i obdarzył życiem wiecznym. Z życia, które było beznadziejne i bezcelowe, biegnące ścieżką, prowadzącą na zatracanie uczynił życie, które ma sens i cel. Bogu który dał mi nadzieję i pokój, który przewyższa wszelki rozum. Wreszcie Bogu, który wkłada w moje serce świadomość, że idąc przez to życie, biegnę prosto w ramiona kochającego mnie nadludzką miłością Ojca!

 

Koinonia - Drugi Zbór Kościoła Chrześcijan Baptystów, ul. Przemysłowa 48a, Poznań  |  e-mail: przemyslowa48@gmail.com  |  © 2019